CZY SPORT MUSI MIEĆ PŁEĆ?
Równouprawnienie w sporcie to wciąż tylko teoretyczny konstrukt.
Dyskryminacja po równo obdziela kobiety i mężczyzn.
TO JEST SPARTA
Nazywam się Wiktoria Garbowska i od 9. roku życia jeżdżę motorem.
Ojciec jeździł. Brat jeździł. Gdy dziewczynki z podstawówki bawiły się w dom, Wiktoria w wieku dziewięciu lat wsiadła na motocykl i tak już zostało.
W motocrossie ścigała się przez 7 lat. Z sukcesami. Zdobyła wszystkie tytuły od Drugiego Wicemistrza do Mistrza Polski w swojej kategorii wiekowej. Wystartowała w Mistrzostwach Świata Juniorów i reprezentowała kadrę narodową Polski. Kiedy zaczynała trenować żużel, ostrzegano ją: jesteś kobietą – będzie ci ciężko.
Zaczęło się od spotkania ze znanym, szwedzkim zawodnikiem Andreasem Jonssonem. Po dwóch treningach z Wiktorią stwierdził: ma talent. Dostała wszystko, czego potrzebowała do jazdy.
Ubrał mnie od skarpetek po kask. Dostałam nawet własną skrzynkę z narzędziami, która sama w sobie warta jest kilka tysięcy złotych. Nie wspomnę o motocyklach.
Na tym szczęście dziewczyny w męskim świecie się skończyło. Jonsson zajęty własną karierą nie miał czasu trenować z Polką, a pod jego nieobecność wejście na tor często okazywało się niemożliwe. Wiktoria wróciła do Polski z całym swoim sprzętem.
W Polonii Bydgoszcz załatwili mi trening. Chciałam usłyszeć, że się nie nadaję i mieć święty spokój.
Spokoju nie było. Wiktorię zaproszono na spotkanie do jednego z lepiej prosperujących klubów żużlowych. Zawodników BETARD Sparty Wrocław prowadził wówczas Rafał Dobrucki. W zaledwie 3 treningi przygotował Wiktorię do egzaminu na licencję żużlową. Jako czwarta kobieta w historii polskiego żużla została oficjalną zawodniczką. Miała być pierwszą, która rzeczywiście będzie jeździć.
Wszyscy mówili mi, że klub przyjął mnie tylko dlatego, żeby nie dostać kary.
Regulamin Szkolenia w Sporcie Żużlowym określa warunki, jakie klub ma obowiązek spełniać wobec swoich zawodników. Między innymi: w każdym sezonie szkolić juniorów do licencji oraz tym, którzy ją uzyskali, umożliwiać start w zawodach. Przepisy Dyscyplinarne Sportu Żużlowego przewidują wysokie kary pieniężne dla klubu, który nie stosuje się do wspomnianych praktyk. Sparta potrzebowała zasilić szeregi juniorów z aktywną licencją, aby uniknąć konsekwencji finansowych.
Wiktoria przez rok trenowała we Wrocławiu. W tym czasie dała popis swoich umiejętności w trzeciej rundzie Pucharu MACEC w Rumunii, zajmując 9. miejsce. Wrocławski klub zaproponował jej kontrakt na 2 lata. Umowę dostała zaledwie dwa dni przed zamknięciem okna transferowego (okresu, w którym kluby dokonują zmian w składzie drużyny; podpisują nowe kontrakty lub rezygnują z zawodników). Wiktoria nie miała czasu na negocjowanie warunków umowy. Tym bardziej na zmianę klubu.
Niepokojące oznaki współpracy pojawiły się już na początku sezonu. Klub zaplanował obowiązkowe zgrupowanie na Malcie. W zaproszeniu mieli być wymienieni wszyscy zawodnicy, poza dziewczyną. Wiktoria nie pojechała trenować z kolegami. Wkrótce nadeszła epidemia i zgodnie z obostrzeniami na torze mogła ćwiczyć wyłącznie jedna osoba. Dziewczyna cierpliwie czekała na swoją kolej. Na próżno. Argumentem miał być brak zawodów dla juniorów w sezonie epidemicznym.
Dziennikarka Julia Pożarlik w artykule dla Przeglądu Sportowego pisze: udział dziewczyn w najlepszych drużynach żużlowych sprowadza się często do dobrego zabiegu marketingowego. Pierwszą Polką, która zdobyła licencję żużlową, była Klaudia Szmaj. Reprezentowała wówczas Fabulaz Zieloną Górę. Widzowie nigdy nie zobaczyli jej na torze. Kojarzyli ją raczej z roli maskotki klubu. Wiktoria Garbowska komentuje: robienie kariery medialnej, a kariery sportowej to dwie zupełnie różne rzeczy.
W internecie roi się od komentarzy dotyczących obecności kobiet w żużlu. “Cycki se stłucze, to dopiero będzie szukanie winnych”. “Ktoś musi wysłać jakąś dziewczynę do szpitala, żeby farsa z kobietami w żużlu się skończyła”.
Gdyby chociaż dziewczyny dostały szansę, aby trenować równo z chłopakami, można by się pokusić o rozważania, kto jest lepszy. W innym wypadku to tylko czysta dyskryminacja.
NIE MAM NIC PRZECIWKO, ALE…
Nazywam się Joti Polizoakis. Od kiedy pamiętam, jeżdżę na łyżwach.
Jego rodzice wiele poświęcili, aby Joti mógł trenować. Ich wysiłek zaowocował. Chłopak trzykrotnie zdobył tytuł mistrza Niemiec w parach tanecznych, uczestniczył w zawodach Europy i świata, zakwalifikował się do Igrzysk Olimpijskich 2018, gdzie zajął 16. miejsce z partnerką Kavitą Lorenz. Dziś trenuje i uczy. Występuje w telewizyjnym show Dancing on Ice. Jest osobą młodą i rozpoznawalną. Jego sukces docenia rodzina, znajomi i osoby, które zaczepiają go na ulicy. Zawsze miał ze strony bliskich wsparcie. Nie każdy jego kolega po fachu może powiedzieć to samo. Joti wspomina: czasy szkolne potrafiły być dla niektórych trudne. Część moich kolegów doświadczyła dręczenia. Łyżwiarstwo figurowe? Prawdziwe chłopaki grają w piłkę, a nie wdzięczą się w obcisłych, brokatowych strojach.
Stereotyp męskości jest mocno zakorzeniony w niemieckiej świadomości.
Męski świat to bójki, piwo, futbol i testosteron. Tak widzi go nasze społeczeństwo. Łyżwiarstwo figurowe nie wpisuje się w ten schemat. Ludzie mówią, że to domena kobiet, ale ja nie uważam, że moja męskość jakkolwiek na tym traci. Jasne, że łyżwiarstwo figurowe to nie boks, ale czy boks jest męski tylko dlatego, że dwóch facetów leje się po mordach? Męskość to konstrukt, który rozumiemy tak, jak nas nauczy środowisko. Co z tego, że zakładamy obcisłe spodnie na występ? Łyżwiarstwo figurowe to sport artystyczny. Kostium to część występu. Tylko tyle.
Pomimo nagabywania, chłopcy trenujący łyżwiarstwo figurowe mają w karierze nieco łatwiej, niż dziewczynki. Są przyjmowani do drużyn z otwartymi ramionami, bo jest ich za mało.
Łyżwiarstwo figurowe ma dość wyraźny podział na rolę męską i kobiecą. Mężczyzna powinien być atletycznie zbudowany, mieć więcej siły do podnoszenia. Kobieta ma wyglądać zwiewnie i delikatnie. Jeżeli chłopak postanawia rozwijać się w dyscyplinie, która wciąż traktowana jest jako sport kobiecy, musi bardzo wyraźnie zaznaczać swoją męskość.
W Niemczech żyjemy w społeczeństwie “nie mam nic przeciwko, ale…”. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś tańczył na lodzie, ale wyglądaj, jak facet. Nie mam nic przeciwko temu, że na występ ubierasz się, jak pedałek, ale na co dzień tak nie chodź. Nie mam nic przeciwko temu, że jesteś gejem, ale nie afiszuj się z tym. To widać w różnych sferach życia.
Pocieszające jest to, że moja 12-letnia siostra wyrasta w świecie, w którym tego “ale” już nie ma. I mam nadzieję, że jej pokolenie nie będzie padało ofiarą stereotypów płci.
ATLECI BOGA
Jestem Eryk. Tańczę. To moje hobby. Chcę się wytańczyć, ile wlezie. Potem zajmę się inną dziedziną sztuki.
W szkole baletowej na 14-osobową klasę przypada średnio jeden chłopiec. Kandydujących dziewczynek jest zwykle więcej niż miejsc. Bywają odrzucane chociażby ze względu na wagę ciała.
W tym przypadku chłopcom jest dużo łatwiej. Mamy więcej swobody i mniej się od nas wymaga. Nie zliczę, ile razy jakieś wybryki uszły nam na sucho, dlatego że szkoła nas potrzebuje.
Poza murami szkoły sprawa przedstawia się nieco inaczej.
Primabalerina. Będziesz tańczył w sukieneczkach i nosił rajstopki – tak reagowali koledzy z podwórka. Szkoła baletowa młodym chłopakom kojarzy się głównie z tym, że skoro tam idziesz, to jesteś pedałem. Przestają nas traktować jak równych sobie. Później, w szkole, odreagowujemy to odrzucenie. Ma miejsce tzw. wymuszanie dyscypliny. Walka o miejsce w hierarchii. Nagabywanie, upokarzanie młodszych. Zdarzyło się, że jeden drugiemu włożył głowę do sedesu. W mniej drastycznych przypadkach kończyło się na rozrzuceniu wszystkich ubrań po szatni. Choć są to zjawiska zdecydowanie negatywne, powodowały w nas dziwny rodzaj zażyłości. Uczyliśmy się stawiać na swoim, podbudowywaliśmy swoje ego. W pewien sposób rekompensowaliśmy sobie ten kryzys męskości. Niestety osoby słabsze lub bardziej wrażliwe niekiedy z tego powodu rezygnowały z dalszego kształcenia.
Wrażliwość i otwartość na emocje to w balecie cechy bardzo pożądane. Dla dorastających chłopców i nierzadko dorosłych mężczyzn emocjonalność kłóci się z atrybutem męskości.
Kultura kształtuje krzywdzący obraz mężczyzny. Bezemocjonalny, kwadratowy blok. Nie może sobie pozwolić na odrobinę słabości. A w balecie człowiek musi być otwarty na emocje. Zaakceptowanie swojej wrażliwości – to świadczy moim zdaniem o męskości. Do tego pewność siebie i trzymanie się swojego zdania. Niezależnie od tego, czy środowisko ci sprzyja, czy nie.
Pod względem fizycznym tancerzom baletowym męskości z pewnością nie można odmówić. Nie bez powodu Albert Einstein mawiał, że tancerze to atleci Boga. Ich sylwetka nie raz przyprawiła o zdumienie kolegów niezwiązanych z tańcem. Męskość tancerzy baletowych jest pomijana głównie przez tych, którzy nie mieli okazji na własne oczy zobaczyć tancerza w akcji. Trudne figury wymagają mocno rozwiniętych mięśni, siły i mobilności.
Poza tym, kto tak poderwie dziewczynę, jeśli nie chłopak, który potrafi tańczyć? Po szkole baletowej, ci co najbardziej się ze mnie wyśmiewali, wracali z podwiniętym ogonem, żebym ich nauczył tańczyć. Chcieli zaimponować dziewczynom na dyskotekach, a nie wiedzieli jak.
A co w momencie, gdy mężczyzna chce tańczyć partie żeńskie? W balecie klasycznym, który oglądamy w operze, nie ma miejsca na takie wybryki. Jeżeli chłopak ma upodobanie do zwiewnych roli dziewczęcych, będzie borykał się z odrzuceniem nie tylko w szkole, ale również w życiu zawodowym. Scena alternatywna daje mężczyznom więcej wolności. W balecie eksperymentalnym i we współczesnych wariacjach śmiało mogą tańczyć, co chcą.
Boli mnie tylko jedna rzecz. Do tańca scenicznego wybiera się ludzi ładnych. Estetyczny wygląd i prezencja stawiane są często na bardzo wysokim miejscu. Jeśli komuś dostatecznie często pozwala się polegać tylko i wyłącznie na swoim wyglądzie, ta osoba przestaje się rozwijać w innych kierunkach. W moim środowisku widzę ten problem bardzo wyraźnie. A przecież bez ciągłego kształcenia nie ma szans na fenomenalnych tancerzy, a potem na dobrych trenerów.
KOBIETON
“Kobieta, która się wspina to coś pośredniego pomiędzy babą a chłopem. Kobieton. Babozwierzak. Albo jeszcze śmieszniej: koń” (Kukuczka; D.Kortko, M. Pietraszewski). Lata 70. i 80. – złote czasy polskiego himalaizmu. Ku niezadowoleni mężczyzn, na arenie pojawiają się między innymi Wanda Rutkiewicz, Anna Czerwińska, Anna Okopińska, Halina Krüger-Syrokomska. Prekursorki czysto kobiecej działalności w górach. Autorzy książki o Jerzym Kukuczce wspominają, jak traktowano udział kobiet w tej ryzykownej dyscyplinie. “Dzieci zostawiają i lezą po śmierć. Matki zbrodniarki.” Ojców himalaistów nie posądzano o narażanie życia i zaniedbanie wobec rodzin. Dyskryminacja kobiet w himalaizmie zachodziła bardzo daleko. “Konie zżerają więcej, niż są w stanie wnieść na górę w plecaku. Nie myślą, jak faceci, pokłócą się o szminkę”. 16 października 1978 roku to jednak Wanda Rutkiewicz, jako pierwsza Polka i Europejka, staje na szczycie Mount Everest, najwyższej góry świata. Od tego czasu wiele się zmieniło.
Nazywam się Olga Niemiec. Z wykształcenia jestem architektem, a zajmuję się routsettingiem [przyp. red. projektowanie sekwencji ruchów w obiektach sportowych i na zawodach w postaci dróg wspinaczkowych lub boulderów]. Wspinam się od dziecka. Nie dostrzegam tego, aby ktoś dyskryminował mnie lub inne dziewczyny ze względu na uprawianą dyscyplinę czy wysportowaną sylwetkę.
W środowisku Olgi bycie fit jest atrakcyjne. Zarysowane mięśnie i szczupła sylwetka są uważane za estetyczne. Sprawne i mocne ciało budzi uznanie. Rozwinięte górne partie (barki, ramiona) absolutnie nie stanowią powodu do tego, aby kobiety nie traktować, jak kobietę.
Mimo że w języku polskim nie funkcjonuje żeńska odmiana słowa “wspinacz”, kobiety uprawiające ten sport wcale nie wydają się oburzone. Środowisko traktuje je tak samo, jak mężczyzn.
Nie czuję się w żaden sposób pokrzywdzona, kiedy ktoś mówi o mnie “wspinacz”. Tak samo jestem panią architekt. Nie wyodrębniam świata męskiego i damskiego. Przeplatają się tak mocno, że to rozróżnienie nie powinno funkcjonować. Stereotypy, które pozostały, zauważam jedynie w starszym pokoleniu.
Olga trenuje w najlepszym polskim klubie wspinaczki sportowej. Nierzadko realizuje taką samą jednostkę treningową, jak jej najmocniejsi koledzy.
Zdarza się, że kobiety okazują się sprawniejsze, niż mężczyźni, choć fizycznie są od nich słabsze. To wynika z techniki i gibkości ciała. Chłopcy czasami przychodzą do nas po wskazówki, jak zrobić boulder, bo uznają go za zbyt trudny. Nawet jeśli potem powiedzą, że zrobili coś damskim patentem, to nie jest prześmiewcze, a sympatyczne.
Autorami najtrudniejszych przejść skalnych są mężczyźni, jednak kobiety depczą im po piętach. W Polsce najtrudniejsze przejście kobiece dzielą od męskiego tylko dwa stopnie w skali.
Osiągnięcia są niepodważalne. Płeć nie gra tutaj żadnej roli. Jeżeli mówimy o dyskryminacji płciowej w polskim świecie wspinaczkowym, trzeba powiedzieć o routesettingu. Ścianki wspinaczkowe nie zatrudniają kobiet, bo środowisko nie rozpoznaje wartości, którą one wnoszą. Oczywiście są wyjątki. W Niemczech, gdzie dużo pracuję, każda ściana chce mieć kobietę w swojej załodze.
IFSC [Międzynarodowa Federacja Wspinaczki Sportowej] walczy o wyrównanie szans kobiet i mężczyzn w routesettingu. Ostatnio rekrutuje głównie kobiety.
Można odwrócić role i powiedzieć, że obecnie dyskryminowaną grupą są biali mężczyźni. Jest ich za dużo. Świat wspinaczkowy chce różnorodności, bo wie, jak ważna jest dla rozwoju.
Coś w świecie sportu się zmienia. Młode dyscypliny takie, jak wspinaczka sportowa rzucają nowe światło na kwestię dyskryminacji płci. Nie ma znaczenia, kto przejdzie drogę; kobieta czy mężczyzna. Trudność jest taka sama w obu przypadkach. Różnicą może być sposób jej pokonania. Bez względu na etykietę “damski” czy “męski”, wysiłek włożony w rozwój sportowy jest ogromny. Dylemat: kto jest lepszy, powoli traci uwagę profesjonalistów. Zwolenników zyskuje za to przeformułowany problem: jak połączyć możliwości jednych i drugich, by uczynić sport jeszcze bardziej rozwojowym.
W rozważaniach wzięli udział: Wiktoria Garbowska, Joti Polizoakis, Eryk Pacek, Olga Niemiec.
Autorem tekstu jest Zofia Kajca.
Praca została zrealizowana dzięki stypendium Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.